Prawie na ostatnią chwilę zdążyłam z razem-wiczkami, bo za moment pojawi się kolejna część tutoriala. Ja ambitna jestem i nie chcę w tyle zostawać.
Wyrobiłam się na czas i mogę czekać na następny odcinek serialu "Razem-wiczki"
***
Jako że lato w pełni, a ja bez przetworów lata nie uznaję, zachciało mi się konfitury z czereśni. Jeden słoiczek, symbolicznie, na otwarcie sezonu przetwórczego. Cóż... nie wiedziałam czym to zaskutkuje.
Wydrylowałam rzeczone czereśnie, własnorecznie wyglądając przy tym jak rzeźnik, wpakowałam do gara, zasypałam cukrem i wstawiłam na mały ogień... niech się partoli...
Krystyna w sposób nieuznający sprzeciwu zakomunikowała (czyt. rozdarła się w niebogłosy) że jest głodna. Uległam prośbie, bo jak tu nie ulec, i poszłam z Małą otworzyć bar mleczny. Tymczasem czeresnie na kuchence puściły sok, a ten postanowił opuścić garnek i zwiedzić kuchenkę, blat kuchenny i beztrosko spłynąć za szafką, po kafelkach na podłogę kuchni. Zdjęć z krwawej łaźni, czy raczej kuchni nie ma, bo zachowując odrobinę przytomności i miotając całą zawartością mojego nieparlamentarnego słownika, zamiast za aparat chwyciłam za szmatę i mopa. Kolejną godzinę walczyłam z lepkimi zaciekami, a z mojego przetwórstwa ostał się skromny urobek:
Chociaż tyle...
***
Na deser migawki z integracji mojego domowego inwentarza:
|
sielanka... |
|
Kiciasty przygotowany do ewakuacji |